32 286 06 23

30 na 30 odc. 2

„30 na 30” to cykl 30 historii podopiecznych Domu Nadziei, którzy na przestrzeni 30 lat działalności Fundacji skorzystali z naszej pomocy. Niektórzy z nich pokażą się czytelnikom, inni chcą pozostać anonimowi.

Dla nas najważniejsze jest by pokazać Wam, że nadzieja, którą siejemy w tych ludziach przynosi piękne owoce. 🍓🍒🍎

Zapraszamy do lektury.

ODCINEK 2 – MARIUSZ

Na imię mam Mariusz, miałem lat około 20 i był to sierpień, kilkanaście lat temu.
Przed terapią trenowałem sztuki walki. Generalnie byłem osobą żyjącą sportem, bardzo wysportowaną, poza sztukami walki też inne aktywności sportowe.


Gdy miałem 14 lat pojechałem do kuzyna na wakacje. Ten kuzyn wiedziałem, że pali marihuanę, bo był z takiego towarzystwa reagge. No i spróbowałem, tak z czystej ciekawości, no i pamiętam, że nie było wtedy dla mnie żadnego efektu. Drugi raz nastąpił bardzo szybko, poczułem się bardzo dobrze, taki „odblokowany”. Zawsze byłem osobą bardzo nieśmiałą, a po marihuanie czułem się dużo śmielszy, wpływała mocno na mój humor, miałem pełno pomysłów. Pierwsze efekty były takie nazwijmy to bardzo dobre i gdzieś po paru miesiącach zaczęła się ta marihuana cyklicznie powtarzać, aż w końcu było tego coraz więcej. Później z powodu palenia odstawiłem sztuki walki i zrezygnowałem ze sportu.
Wszedłem w inne towarzystwo, jeździłem na deskorolce. Dobrze mi szło ze względu na moją koordynację i sprawność fizyczną – tam już regularnie paliłem. Później trafiłem do szkoły zawodowej. Już nie miałem takich ambicji i poszedłem do szkoły takiej, żeby po prostu była. Poszedłem do szkoły gastronomicznej. To była w zasadzie druga najgorsza szkoła w Bydgoszczy i tam okazało się, że jest dwóch dilerów w mojej klasie, którzy notorycznie palili marihuanę. W zasadzie wyglądało to tak, że w trójkę paliliśmy codziennie w szkole. Po zajęciach wracałem do domu na obiad i potem do kumpli, gdzie dalej paliłem. Cały czas byłem pod wpływem marihuany i to było już długo, długo.

Miałem, pamiętam, jeden epizod, gdzie poczułem się źle, przez to, że właśnie za dużo było tego stanu upojenia ta marihuaną i miałem jakąś lekką psychozę. Widziałem jakieś postacie, jakieś głosy, czułem się zaniepokojony. Takie objawy depresyjno-schizofreniczne i pamiętam, że moi rodzice się o tym dowiedzieli – przyznałem się im, bo nie dawałem sobie rady. No i poszliśmy do takiego księdza, bo moi rodzice i ja wywodzimy się z domu bardzo wierzącego. Moi rodzice są we wspólnocie. No i oni mnie zawieźli do takiego ojca kapucyna, który jest egzorcystą. Pomodlił się i wyspowiadał mnie. Miałem takie natchnienie, żeby mieć chęć poprawy i powalczenia z tym. Dostałem też jakieś lekarstwa ziołowe. Pamiętam, że chyba tylko tydzień trwałem w tej trzeźwości. Brakowało mi marihuany i do niej wróciłem. Później w zasadzie już nie powracały takie stany psychozy. Gdzieś w towarzystwie chłopacy próbowali jakichś mocniejszych narkotyków, no i ja gdzieś tam sięgnąłem amfetaminy. Typowo dla towarzystwa. Po niej znowu poczułem się „level wyżej”. Więc, chyba ze trzy dni byłem w takim ciągu. Pamiętam, że nie zdałem do drugiej klasy, lata leciały. I w końcu przyszedł okres trzeciej klasy, ostatniej zawodowej. Jeszcze tylko chcę dodać, ze więcej amfetaminy nie było w tym okresie, oprócz tego jednego ciągu. Później pamiętam, że mogłem oblać też trzecią klasę. Żeby ją zaliczyć znowu zacząłem brać amfetaminę. Chyba przez cały tydzień zdawałem materiały, zaliczałem te przedmioty z których byłem zagrożony, no i właśnie cały czas byłem pod wpływem amfetaminy i zaliczyłem tę szkołę. Później amfetamina towarzyszyła mi może raz w miesiącu, spróbowałem też jakichś tabletek. Tylko to było wszystko tak bardzo sporadycznie. Ale marihuana cały czas mi towarzyszyła, na zasadzie jak papierosy. Dziennie w różnej postaci kilka aplikacji tej marihuany.

Przyszedł taki moment w życiu, że poznałem taką dziewczynę na pielgrzymce w sumie. Szedłem, bo w międzyczasie odezwał się mój dobry przyjaciel, który w tej historii jest bardzo ważny, on ze mną trenował sztuki walki. Zachęcił mnie, żebyśmy poszli na pielgrzymkę, ja miałem trochę spokojniejszy czas, poza marihuaną, od innych używek. Zawsze z nim spędzałem dużo czasu, byłem otwarty na relacje z nim. Dałem się namówić i poszedłem na pielgrzymkę. Duch, który towarzyszył na tej pielgrzymce, ta atmosfera sprawiła, że przez cały okres pielgrzymki nic nie paliłem. No ale miałem taki luz, byłem osobą wtedy przebojową, odblokowany po tej całej marihuanie. Poznałem taką dziewczynę, która mi się spodobała i wyszło tak, że ona była z kościoła, mocno wierząca. Chodziła do szkoły muzycznej. Ja się nią zainteresowałem tak, że wiedziałem, że ona też nie toleruje narkotyków, więc odpuściłem temat. Wyszło tak, że później ta dziewczyna została moją dziewczyną. No i ci kumple do mnie dzwonili i dopytywali. Ja z nimi kontakt urwałem całkowicie. Wróciłem do sportu, no i tak przygoda z nią trwała pół roku. Gdzieś pod koniec tego pół roku, teraz to widzę z perspektywy terapii, że nagromadzały się we mnie takie różne mocne uczucia, emocje i ja sobie z nimi nie radziłem. Temat z dziewczyną był otwarty, ona mi powiedziała, że jak wrócę do palenia, bo o tym widziała, no to ona będzie musiała zerwać ze mną, bo nie chce tworzyć relacji z taką osobą. Ja to rozumiałem, potwierdziłem. No i tyle było nagromadzonych we mnie takich emocji negatywnych, tego nieradzenia sobie z tym wszystkim, tych spin i w ogóle, że pamiętam było niedzielne popołudnie, ja już pracowałem w cukierni. Miałem wolne i byłem na motorze na przejażdżce. I w miejscu w którym się spotykaliśmy z tymi kumplami ich zobaczyłem. Podjechałem, oni mnie przywitali no i taka luźna gadka. I wyszło tak, że sobie pogadaliśmy, zapytali gdzie byłem i co robiłem.


Zrozumieli tę całą sytuację, mieli też delikatne pretensje, że się nie odzywałem do nich. Okazało, że oni stoją i ciułają pieniądze, żeby zdobyć jakąś trawę. No i ja już wiedziałem w tym momencie, że zaraz zapalę, że to jest mój jakiś mechanizm i sam po prostu zaproponowałem im, że ich zawiozę, bo mieli problem z pojechaniem do dilera, który by miał coś im sprzedać. Zaproponowałem, że pojadę z kimś. Pojechaliśmy, okazało się, że nie mają pieniędzy. Ja miałem odłożone i sam to zasponsorowałem, więc kupiliśmy i na miejscu, ja się wahałem, miałem dylemat czy zapalić czy nie. W momencie gdy szła do mnie kolejka, to poddałem się temu i zapaliłem. No i wtedy wiedziałem, że straciłem dziewczynę i świat mi padł w gruzach, no bo ta relacja była dla mnie ważna. Ale jednak narkotyki były ważniejsze.


Pojechałem do niej kolejnego dnia i przyznałem się jej do tego co zrobiłem. Ona tak jak obiecała tak zrobiła – zerwała ze mną. I w momencie wyjścia od niej z domu wiedziałem, że muszę sobie z tym poradzić, a jedynym radzeniem sobie jakie znałem było jeszcze bardziej się upalić… Zadzwoniłem do kuzyna, bo wtedy studiował w Bydgoszczy. Z nim poleciałem w taki melanż trzydniowy, gdzie byłem po prostu strasznie napalony marihuaną, od rana do wieczora. Z tą dziewczyną nie miałem kontaktu. Ona po prostu chciała to sobie jakoś przetrawić. Wyszło tak, że odezwałem się do jeszcze innych kumpli z którymi trzymałem się wcześniej. Wtedy zacząłem brać twarde narkotyki, bo ta marihuana mi nie wystarczała. Potrzebowałem mocniejszych doznań. Weszła agresja, chodziłem na imprezy i tam upuszczałem te wszystkie emocje. Pamiętam, że to było chyba rok przed pójściem do ośrodka. Byłem w takim ciągu narkotycznym, takim już z grubej rury. Na niczym mi nie zależało i pamiętam, że tę amfetaminę przyjmowałem praktycznie codziennie, już krew z nosa mi leciała i w pracy poza pracą. Cały czas zażywałem. Praktycznie amfetamina nie dawała mi już żadnej energii, przestało to na mnie działać, miałem już taką tolerancję. Czułem się bardzo słabo fizycznie i psychicznie. Z wysportowanego chłopaka zmieniłem się w gościa, który miał kołatanie serca i ledwo co w ogóle chodził.


Pamiętam, że Romek, mój przyjaciel ten od pielgrzymki, wrócił z jakichś tam święceń kapłańskich, bo był we wspólnocie i znalazł mnie za sklepem. Chciał się ze mną skontaktować, zapytał rodziców gdzie jestem. Rodzice powiedzieli mu jaka jest ze mną sytuacja, że to już wszystko się tak rozjechało, że notorycznie ich okłamuję, nie wracam do domu na noc, że w pracy jest problem, że mam długi. Bo też w banku brałem jakieś małe kredyty, żeby przyćpać. Wziął sprawę na poważnie, poszedł za sklep, w którym siedziałem, chłopacy na niego ruszyli, ale on trenował sztuki walki, więc obronił się przed nimi. Oni widzieli we mnie jakąś kasę, więc walczyli ze wszystkich sił, ale nie dali rady sobie z Romkiem, który ich poskładał. Mnie wziął jak worek ziemniaków, zaprowadził do samochodu, zamknął drzwi od środka i zawiózł do domu. Powiedział mi, że znalazł mi osobę, która może pomóc zmienić moje życie. Mnie w zasadzie było już tak wszystko jedno, że się mu poddałem i pojechaliśmy do tej mojej byłej dziewczyny, która właśnie już wcześniej kontaktowała się moimi rodzicami i też zależało jej na tym, żebym nie skończył pod mostem, albo się nie zaćpał. W Górce Klasztornej miała kontakt z jakimś ojcem duchownym, który z kolei miał kontakt z Domem Nadziei i tam umówili spotkanie. Spotkanie się odbyło, załatwił mi miejsce w ośrodku i miałem mus, żeby trzy dni być trzeźwym. Pamiętam, że Romek przychodził z rana, jeszcze zanim się obudziłem, żeby mnie pilnować, żebym nie zaprzepaścił tej szansy. Ale ja byłem wtedy na tyle zmęczony, że praktycznie, poza papierosami, nie miałem siły na nic. Wszędzie gdzie mogłem to kładłem się na ziemi, żeby odpoczywać, bo byłem tak zmęczony po prostu fizycznie od tych narkotyków. Tak więc zawieźli mnie do Domu Nadziei i tam zacząłem swoją przygodę.

Zawieźli mnie tam rodzice z dziewczyną i Romkiem. Wyczułem od nich olbrzymie wsparcie. Moim terapeutą był Łukasz, z którym mam teraz cały czas kontakt, od momentu wyjścia z ośrodka, a jest to już chyba 12 lat jak jestem na tej drodze trzeźwości. Kontaktuję się z nim kilka razy w roku, przy ważniejszych momentach w moim życiu, świętach, urodzinach. Bardzo sobie cenię ten kontakt.

Terapia, tak w wielkim skrócie, wyglądała w taki sposób, że pierwszy miesiąc leciałem na tzw. „dupościsku”, byłem super pacjentem. Pamiętam też wtedy była pielgrzymka, szliśmy z Łukaszem(terapeutą) na pielgrzymkę. Dopiero po 2 tyg. pobytu w ośrodku zmierzyłem się rozmową z terapeutą. On mnie zagadywał na pielgrzymce i pytał się jak się czuję i w ogóle. Ja stwarzałem wrażenie osoby zdrowej. Powiedział mi wtedy, że to fajnie, że nie mam żadnego problemu, a ja jemu, że jest świetnie w ośrodku i że muszę wytrzymać.
Okazało się, że po miesiącu z osoby, która była taka pracowita, (też z domu to wyniosłem – praca nie była mi obca, kultura osobista i w ogóle obcowanie z ludźmi, byłem wydawało się zdrową osobą) nagle „dupościsk” pękł i pokazałem siebie. Rozwaliłem się tam na łopatki. Pamiętam wszystkie swoje funkcje, czasami z żoną wracam do nich w rozmowie, czy po rozmowie z Łukaszem mam wspomnienia z tego okresu. Kolejny taki mocny kryzys był po pół roku, odnoszę to do historii mojej półrocznej gdy byłem z dziewczyną. Pamiętam, że to był mój największy kryzys, strasznie byłem rozjechany, miałem funkcję kierownika kuchni. Strasznie wtedy sobie nie radziłem. Po różnych takich wydarzeniach w ośrodku, gdzie mój kolega odszedł z terapii, wrócił z przepustki i okazało się, że miał kontakt z narkotykami. Nie przyznał się, społeczność zdecydowała, że musi opuścić ośrodek. Nota bene, jest cały czas trzeźwy, fajnie sobie radzi. Natchnęło mnie to i stwierdziłem, że też opuszczam ośrodek nie konsultując tego z Łukaszem. Tylko kolejnego dnia, gdy już byłem spakowany, z nim porozmawiałem. Był zawiedziony, ale stwierdził, że to moja decyzja. Ja chciałem się zmierzyć z rzeczywistością już wtedy.

Jak wygląda moje życie po ośrodku? Wróciłem do domu rodzinnego, nie utrzymywałem kontaktu z chłopakami i od razu poszedłem na terapię ambulatoryjną, gdzie miałem kontakt z Księdzem który prowadził grupę AA. To mi nie do końca leżało, ale miałem możliwość porozmawiania. A z racji tego, że w ośrodku chodziliśmy na ściankę wspinaczkową i bardzo mi to fajnie wychodziło, to zapisałem się też na nią. I zacząłem trenować bardzo regularnie – wróciłem do sportu. Miałem zajęcie. Wróciłem też do pracy, w której byłem przed ośrodkiem, czyli do cukiernictwa. W pierwszym roku po wyjściu z terapii poznałem na ściance Elę, która jest teraz moją żoną. Razem uprawiamy ten sport. Moje życie wygląda dzisiaj tak, że jestem na drodze neokatechumenalnej we wspólnocie. Mam żonę i czwórkę dzieci. Piąte urodzi się za kilka dni (w momencie ukazania się rozmowy dziecko jest już na świecie). Jestem szczęśliwy, wróciłem do sportu, więc zyskałem zdrowie. Myślę, że jestem zdrowy na 100%, jak tylko by się dało kondycyjnie, psychicznie i fizycznie. Wiadomo, jest dużo trudności związanych z dziećmi, z wychowaniem, cierpliwością i poświęcaniem czasu. Ale to też pokazuje mi moje słabości, moją kruchość. Naprawdę myślę, że świetnie sobie radzę. Odnoszę to mocno do wiary i wszystkie jakeś problemy oddaję Bogu, bo jestem osoba wierzącą. Różne kryzysy czy trudności, coś co mnie trapi, od razu konsultuję z żoną. Mamy naprawdę niezwykłą relację – wszystko jej mówię, ona mi też. Pamiętam na początku zanim mnie poznała to się zdziwiła moją szczerością. Na pierwszej randce jej powiedziałem o tym jaką drogę przeszedłem, w bardzo dużych szczegółach. Kogoś innego mogło to przerazić, a ją to zachwyciło, że jestem taki szczery i że tak potrafię nazywać emocje. I w zasadzie to trwa do dziś. Naprawdę umiem fajnie porozmawiać i ona też z tego skorzystała i też mi mówi o swoich trudnościach.

Co powiedziałbym osobie, która zastanawia się nad terapią, ale się boi? Zależy kto w jakim jest punkcie życia i ile ma lat, ale na pewno Dom Nadziei to jest miejsce gdzie są osoby, które naprawdę z taką empatią, troskliwie i z pełnym poświęceniem oddają się pacjentowi, chcą tego, by ta osoba mogła być szczęśliwa i czerpać z życia – ja jestem tego przykładem.

Ośrodek nauczył mnie, że trzeba ciężko pracować, nie można się poddawać, trzeba wykazać się cierpliwością. Nie wszystko przychodzi od razu, trzeba dać czas różnym sprawom. Trzeba wymagać od siebie i to że ja nie moje zdanie jest najważniejsze i że nie zawsze ja mam rację. Często trzeba spojrzeć na środowisko, otoczenie i zobaczyć jak jestem odbierany i że ktoś właśnie jedna, osoba druga, trzecia, jeżeli mi na coś zwraca uwagę to tak być. A kiedyś myślałem, że tylko ja mam rację i że tylko ja się liczę. A jednak społeczność pokazuje nam różne takie rzeczy, których nie jesteśmy świadomi.
Ośrodek pokazał mi jeszcze ciężką pracę i nieodkładanie rzeczy na później. Jednak teraz jak coś mam do zrobienia to robię to od razu, wykonuję i też dzięki temu mam satysfakcję. Dom Nadziei nauczył mnie nazywać różne emocje, uczucia i rozmawiać z ludźmi. Dał mi dużo empatii, umiem się wczuwać w różne sytuacje ludzi z którymi rozmawiam i to jest niesamowite. Wysyłam dla fundacji życzenia; życzę, żeby ta posługa trwała jak najdłużej, żeby było jak najwięcej neofitów i życzę ludziom, żeby mogli świetnie ten czas ciężko, ale pięknie potem przepracować i mieć piękne owoce z tego. Życzę zdrowia, siły i wytrwałości.

Krótki film zobaczysz TUTAJ.

Napisz komentarz

Może Cię zainteresować

30 na 30

30 na 30 odc. 4

”30 na 30” to cykl 30 historii podopiecznych Domu Nadziei, którzy na przestrzeni 30 lat działalności Fundacji skorzystali z naszej pomocy. Niektórzy z nich pokażą się czytelnikom, inni chcą pozostać anonimowi. Dla nas najważniejsze jest by pokazać Wam, że nadzieja, którą siejemy w tych ludziach przynosi piękne owoce. 🍓🍒🍎 Zapraszamy do lektury. ODCINEK 4 – PIOTR Mam na imię Piotrek, ma 38 lat. Miałem 21 jak trafiłem do Domu Nadziei, to było w 2008 roku. To już 17 lat, jest super!Moje życie przed terapią to była jedna wielka impreza. W tygodniu miałem weekendy, a weekendy sylwestra. Non stop na bani, niefajne to było, dlatego tutaj trafiłem.

30 na 30

30 na 30 odc. 3

”30 na 30” to cykl 30 historii podopiecznych Domu Nadziei, którzy na przestrzeni 30 lat działalności Fundacji skorzystali z naszej pomocy. Niektórzy z nich pokażą się czytelnikom, inni chcą pozostać anonimowi. Dla nas najważniejsze jest by pokazać Wam, że nadzieja, którą siejemy w tych ludziach przynosi piękne owoce. 🍓🍒🍎 Zapraszamy do lektury. ODCINEK 3 – ZUZA Mam na imię Zuza, do Domu Nadziei trafiłam gdy miałam 15 lat i to było chyba w 2007 roku (próbowałam to sprawdzić ale nie wygrzebałam znikąd daty). Wychowywałam się w Bytomiu, mam 2 rodzeństwa starszą siostrę i starszego brata.

30 na 30

30 na 30

Drodzy przyjaciele, przedstawiamy Wam cykl 30 historii podopiecznych Domu Nadziei, którzy na przestrzeni 30 lat działalności Fundacji skorzystali z naszej pomocy. Niektórzy z nich pokażą się czytelnikom, inni chcą pozostać anonimowi. Dla nas najważniejsze jest by pokazać Wam, że nadzieja, którą siejemy w tych ludziach przynosi piękne owoce. 🍓🍒🍎 Zapraszamy do lektury. ODCINEK 1 – MATEUSZ Dzień dobry wszystkim. Mam na imię Mateusz. Jestem neofitą „Domu Nadziei”. Ośrodek skończyłem uuu… kupę lat temu, już nie pamiętam nawet ile. Pamiętam, że znajdował się jeszcze w ”dzielnicy cudów” na Bobrku w Bytomiu.

Skip to content